Wyobraźcie sobie małe miasteczko, liczące około 2000 mieszkańców, do którego w przeciągu tygodnia zjeżdża 600 000 przybyszów z całej Europy, a 4 główne ulice zamieniają się w miejsce nieprzerwanym parad, spontanicznych tańców i targu z przeróżnymi rzeczami, od oryginalnego rękodzieła, przez tandetne turystyczne pamiątki po ręczne gilotynki do krojenia mięsiwa. Bo Guča to również festiwal kulinarny. Można tu spróbować lokalnych przysmaków, a prosiak, smażący się na rożnie to stały element krajobrazu. Jednocześnie Guča jest czystym szaleństwem, dziwacznym tworem, niepodobnym do niczego innego. Tysiące turystów, setki Serbów, przyjeżdżających dla muzyki, serbskich dziewczyn i…piwa tudzież rakiji, spożywanych od rana do nocy. Muszę przyznać, że bez alkoholu trudno przetrwać w Guča, podobnie jak bez zatyczek do uszu, bowiem odgłosy trąbek rozchodzą się po całej okolicy bez przerwy. Na każdej wolnej przestrzeni rozstawione są namioty, wozy campingowe, prowizoryczne prysznice…Pomimo pozytywnej atmosfery, pod tym wszystkim kryją się bałkańskie paradoksy i smutne fakty. W tłumie można zauważyć mnóstwo czapek serbskich czetników, nacjonalistycznych oddziałów partyzanckich, z czasów II wojny światowej. To trochę tak jakby na festiwalu w Niemczech, zaczęto sprzedawać swastyki. Kolejnym, na pozór pozytywnym obrazem, są niezliczone grupy cygańskich muzyków, chodzących po ulicach, które za opłatą dostarczają rozrywki ubawionym turystom. Tutaj jest ich czas, poza festiwalem są tylko niechcianymi żebrakami…Mimo wszystko warto przynajmniej raz odwiedzić festiwal, wczuć się w atmosferę, wspiąć się na pomnik trębacza i szaleńczo zatańczyć do dźwięku trąbek.
wtorek, 16 sierpnia 2011
Szaleństwo w Guča – made in Serbia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz