środa, 5 października 2011

Trescavec

Jeszcze nie spisałam ostatnich podróży, a tu pojawiła się następna. Tym razem pozostajemy w Macedonii, najwyższy czas zobaczyć to co najbliżej. Postanowiliśmy wyruszyć do monasteru Trescavec, XIII wieczna cerkiew św. Bogurodzicy, jedna z najpiękniejszych w kraju, znajdująca się niedaleko miasteczka Prilep. Leży na szczycie góry Zlatovrs, wspinaczka zajmuje około 3 godzin, piękne widoki i zachód słońca rekompensują wszelki trud. Kiedy dotarliśmy na miejsce było już ciemno, przywitał nas przecudny Asterix – młody owczarek macedoński - jak kiedyś zdecyduję się osiąść w jednym miejscu, przywiozę sobie takiego, oczywiście w samochodziku Yugo - oraz pomocnik mnicha, który opiekuje się cerkwią. W klasztorze można przenocować za darmo, jest kuchnia, ubikacja, cisza, trzeszczące drewniane podłogi, wiatr, gwiaździste niebo, przepiękny wschód słońca…ciężko ubrać w słowa magię tego miejsca. Następnego dnia część z nas opuściła Trescavec, a nasza trójka postanowiła zostać jeszcze na jedną noc. Głównym problemem był brak jedzenia, oczywiście post byłby jak najbardziej wskazany w takim miejscu, ale pomoc nadeszła. Dwie pary, które przyjechały z pobliskiego miasta spędzić weekend w klasztorze, zaprosiły nas na wspólną kolację, pełną wrażeń bo dołączył do nas również mnich – ojciec Kaliste, byliśmy także świadkami zaręczyn jednej z par. Nie pamiętam kiedy ostatnio poszłam spać przed 22, ale w tym miejscu wydało się to całkowicie normalne. Dzień bez telewizji, internetu, hałasu, wszelkich bodźców, które odgradzają nas od samych siebie, powoduje, że każdą minutę spędza się ze 100% uwagą na tym co tu i teraz. O poranku zjedliśmy wspólnie rozwodnioną zupę z torebki i jabłka bo tylko to pozostało z zapasów. Katerina, która mieszkała w Prilepie zaprosiła nas do mieszkania swoich rodziców, gdzie poczęstowano nas pysznym chlebem, domowym ajwarem i winem. Byliśmy onieśmieleni gościnnością, która nie miała w sobie nic ze sztuczności czy poczucia obowiązku, które czasami w takich sytuacjach mogą się pojawić. Czyliśmy się ja członkowie rodziny, którzy wspólnie jedzą obiad. Następnie wybraliśmy się na spacer po miasteczku. Prilep słynie z tytoniu i marmuru, z którego zbudowany jest biały dom w Waszyngtonie. Zapach suszących się liści tytoniu, mieszał się z aromatem duszonej papryki, bowiem Macedonię ogarnęło ajwarowe szaleństwo! Wszyscy przygotowują tradycyjny przecież z papryki!
Kiedy odwiedzam takie miejsca jak Trescavec chciałabym zatrzymać je dla siebie żeby nie stały się celem turystycznych pielgrzymek, towarem, takie miejsca powinno odkrywać się samemu, słyszeć o nich tylko od znajomych, którzy tam byli. Niestety ciężko podobne miejsca ochronić, z opowieści ojca Kaliste dowiedzieliśmy się, że kiedy wprowadził się do klasztoru w 2004 roku, miejsce odwiedzało 10 osób rocznie, a potem…wydano Lonely Planet. Oczywiście gdyby nie mój przewodnik, pewnie nie usłyszałabym o Trescavcu, ale plany wybudowania drogi asfaltowej na sam szczyt to już bezmyślny projekt, którego nie jestem w stanie zrozumieć. Bezpowrotnie zmieni to charakter miejsca, magię, która przecież do tej pory przyciągała odwiedzających.